Nekromantik
Wystawa Leny Achtelik w Galerii +

Wkraczamy w skąpaną w wieczornej poświacie scenerię, nad nami wzburzone chmury i pełnia. Pejzaże Leny Achtelik nawiązujące do spopularyzowanej w XIX wieku romantycznej wizji Natury pozornie tylko mówią o przeszłości. Upiorna stylistyka pozwalała wówczas w bezpieczny, kontrolowany sposób doświadczać uczucia zagrożenia i zachwytu jednocześnie. Gotycki kostium staje się dla artystki jedynie i aż pretekstem dopytania, kto i czego powinien się dzisiaj bać?
To w wieku XIX rozwinęła się również tzw. fotografia stereoskopowa, do której nawiązuje artystka. Technika polegająca na wykonaniu dwóch prawie identycznych ujęć z różnych punktów widzenia - każdy przeznaczony dla pojedynczego oka - pozwalała uzyskać wrażenie trójwymiarowości. Do oglądania tzw. stereopar służyły stereoskopy pozwalające na scentralizowanie perspektywy, tworząc jeden spójny, przestrzenny obraz. Stereoskopia trafiła pod strzechy wraz z wprowadzeniem kompaktowych maszyn przypominających dzisiejsze okulary VR. I tak przy użyciu wynalazku optycznego człowiek mógł ujarzmić Naturę we własnym mieszczańskim salonie - tak samo jak ujarzmiali ją w znacznie większej skali rozbisurmanienia pologeci postępującej industrializacji. Udomowiony krajobraz karnie naginał się do ludzkiego wzroku. Iluzja głębi zamiast jednak przybliżać, oddalała nas od niego tworząc substytut obecności.
Achtelik tworzy niepokojącego Doppelgängera, “złego brata bliźniaka” fotografii stereoskopowej. Przeskalowane, baśniowe i jednocześnie realistyczne dzieła ujawniają będące jej podstawą zaburzenie. Zamiast integrować, artystka rozszczepia widoki demaskując ich sztuczność. Pejzaże ulegają rozpadowi, podobnie jak wyobrażenie spójnego, tzw. cyklopowego obrazu, który na co dzień umożliwia nam orientację w terenie.
Odsłaniając stelaż, odsłania szczelinę - to, co najważniejsze dzieje się pomiędzy obrazami. Na styku, gdzie pejzaż ulega przesunięciu, przemianie.
Przemiana to temat powracający w twórczości artystki. Jej symbolem staje się larwa motyla. Odgrodzona od nas warstwą sterylnego szkła przypomina część kolekcji muzeum historii naturalnej. Zamknięta, skatalogowana, zatrzymana w procesie transformacji, który przez swą niejednoznaczność zagraża wypracowanym pojęciom i definicjom. Wywołujące dyskomfort, wijące się ciało gąsienicy przypomina o namacalnej i często odpychającej stronie przyrody. Dziwności, o której pisze Timothy Morton w Mrocznej ekologii, rządzącej się własną, niedostrojoną do ludzkiej percepcji i logiką. Wzbudzającej niepokój i lęk, jak diaboliczne, miniaturowe różki larwy, które mimo że wyglądają groźnie, służą do obrony. Spiczaste wypustki wysuwają się u niektórych gatunków jedynie w momencie niebezpieczeństwa. Może gdy my napawamy się grozą w naszym gotyckim safe-space, gdzie larwa zmienia się w widowiskowego motyla, prawdziwy horror rozgrywa się zupełnie gdzie indziej?